Wydział Wzornictwa zaprasza
na wystawę prac TEODORA BOKA 1947-2007
ul. Myśliwiecka 8
Wystawa czynna do 22 grudnia 2015 r.
TEODOR BOK 1947- 2007
2007 rok. Przyjechałem na pogrzeb do Kopenhagi. Za dużo wypiłem, nie mogłem zasnąć. Leżałem w łóżku Teodora ze skamieniałym sercem. Kręciło mi się w głowie. Patrzyłem na majaczący w mroku jego pokój, na jego ostatnie miniaturowe prace... Nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudził mnie straszny dźwięk zgrzytającego szkła. Na dworze szaro, wieje huraganowy wiatr i kolce krzaku róży zgrzytają o szybę. Nie do wytrzymania. Wstałem w mroku, idę do pracowni Teodora Boka.
Może taki wstrząs przeżyli ci, co pierwsi weszli do grobowców Faraonów. W mroku stały rzeźby stłoczone i hieratyczne, tak jak świadectwa zamierzchłej kultury. Bezmiar pracy włożony w sztukę. Wtedy zobaczyłem to jako pomost pomiędzy mozolnymi dawnymi kulturami a efektowną współczesnością. Wytrzeszczone głowy zrobione z setek pracowitych elementów, benedyktyńska praca, która dziś sama z siebie staje sie jakością, bo już nikomu nie chce sie tak pracować. Po co, kiedy są media zastępcze? Ten mrok świtu w pracowni Teodora przy huraganowym wietrze łamiącym otaczające drzewa, był dla mnie wejściem w ukryty głęboko sens twórczości. Może tworzenie to wypełnianie pustki pracą? Może to przeczucie tykającej w nas bomby, której czas jest nieznany, ale wyczuwalny. Teodor tą bombę czuł, dlatego tak intensywnie pracował, żeby zdążyć...
Nie dostaje się na ASP w Warszawie... Jeździ po całym kraju, pracuje jako rysownik na wykopaliskach, gdzieś na krańcach. Tak, jak Stachura, czy Stasiuk. Nie zapomina, że jest artystą, dużo tworzy. Dużo pije a właściwie pijemy. Biorą go do wojska, nie broni się. To jego filozofia akceptacji życia, jakie by nie było. W tym jest jego siła. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, myślałem, że to bierność, myliłem się.
Studiowałem na ASP, ze wszystkimi nocnymi ekscesami studenckimi. Wracałem nad ranem i po chwili dzwonek do drzwi. Teodor przyjeżdża na przepustkę z wojska, jest 7 rano! Nikomu innemu bym tego nie darował!
W wojsku zastaje go marzec 1968 roku a to oddział Układu Warszawskiego, gdzieś pod Wałczem. Antysemickie łajdactwa tam nie docierają. Ale klimat w kraju robi się koszmarny. Próbuje jeszcze raz zdać na ASP, nie udaje się. Pracuję na tej uczelni prawie 30 lat, nie mogę zrozumieć, jak to było możliwe, że się na nim nie poznali.
Intensywnie pracuje, ale ma tego dość, składa papiery emigracyjne. Nie dostawało się wtedy paszportów, tylko dokumenty podróży w jedna stronę , tak jak "wypędzeni" (no właśnie a co z naszymi wypędzonymi?). Bezpieka bawi się nim, raz mu pozwala wyemigrować, potem cofa zgodę. Robi się międzynarodowa afera. Ponoć w jego sprawie interweniuje premier Szwecji, Olaf Palme. Może wyjechać. Likwiduje pracownię, rozdaje przyjaciołom rzeźby, resztę wyrzuca. Widzę, że płacze. Pamiętam jak wcześniej odprowadzałem znajomego na dworzec Gdański, skąd emigrowali wypędzeni Żydzi, bezczelnie fotografowani - zastraszani przez SB. Ktoś z wyjeżdżających powiedział: to nie my wyjeżdżamy na zachód, to wy odjeżdżacie na wschód, to była prawda.
W Kopehadze Teodor kończy studia, zajmuje się grafiką, rzeźbą i malarstwem. Jest samotny w swojej pracy, w twórczości odwołuje sie do przyjaciół z kraju: Korolkiewicza, Bielawskiego i Bieńkowskiego. Bardzo ciężko jest stanąć artyście na nogi w innym, nawet najbardziej życzliwym kraju. Ale to się dzieje , Teodor Bok staje sie niezależnym, odkrywczym artystą. Zmienia to nasze relacje. Jak już mógł przyjeżdżać, chłonął nasze prace, ale stopniowo działo się tak, że to my u niego, w Kopenhaskiej pracowni widzieliśmy prace mistrza.
Coraz bardziej choruje, jakby na przekór temu coraz więcej pracuje, w każdej wolnej chwili. Ma świadomość, że czasu ma niewiele. Jego pracownia wypełniona piętrzącymi się wszędzie rzeźbami sama w sobie jest dziełem sztuki, wprawiającym w zachwyt. Dom jest otwarty dla wszystkich, znajomi a bardziej nieznajomi mieszkają tygodniami, próbując znaleźć pracę. Sporo wystawia, zdobywa uznanie duńskich artystów. W stanie wojennym jest w grupie żydowskich emigrantów, którzy pomagali podziemnej Solidarności.
Pamiętam, jak przez cała Europę wiozłem dużą tekę swoich gwaszy, żeby mu pokazać, bo od kilku ładnych lat nie widział tego, co robię. Pierwsze starcie, Teodor ma czekać na dworcu (to lata 1970.). Pił całą noc, żeby wyjść po przyjaciela o świcie, no i oczywiście znużony czekaniem zasnął. Nie przyszedł. Włóczyłem sie głodny i zły po dworcu-prowincjusz z Polski. Bez pieniędzy i sensu. Dworzec pustoszeje i zjawia się on, lekko falistym krokiem, z wielką różą w garści. Co było robić? Odbraziłem się. Drugie starcie, pokazuję swoje nowe prace. Przecież widzę, że mu się okropnie nie podobają ! Mówi "zaskoczyłeś mnie stary, no zaskoczyłeś mnie, ale o tym pogadamy potem, choć napijemy się!" Nie muszę mówić, że nie było "potem", temat uleciał wraz z kolejnymi butelkami.
To już dużo później, kiedy był po raz ostatni w mojej pracowni w Warszawie, prawie ślepy. Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pokazywałem obrazy, Teodor oglądając, przekrzywiał głowę, jak obserwujący ptak na gałęzi, mówi, że ma taki jeden punkt w oku, w którym dobrze widzi i go szuka...
2008 rok, nie ma śladu po jego pracowni. Gdzieś to wszystko leży, tymczasowo opakowane. Co sie z tymi rzeźbami stanie? Sztuka stała się, jak rozrywka pop: pobawimy się, nawet zapłacimy (czasem nieźle), ale potem znudzimy, to wynocha! Mamy innego, modniejszego.
Kto wtedy zadba o dorobek? Kto pomyśli o "niszowym" artyście. Kto zadba o jego dorobek, o pamięć pokoleń?
Co się stanie ze spuścizną wspaniałego artysty i człowieka, polskiego Żyda-Teodora Boka?
Andrzej Bieńkowski 2007 rok